Nie jesteś zalogowany.
Ace, temat więzień jakoś się łączy, więc niech ciągną.
myhandhelds.pl - tam robię recki gier na Vitę i Switcha, zamiast tłumaczyć animu :V
Zakupy na Play-Asia $3 taniej z kodem MYPSVITA
Offline
Tym, co się dzieje w jej głowie zajmą się specjaliści - może uda się im to rozszyfrować. Oświadczenie wydane przez takie osoby będzie dla większości wystarczające, krzyczeć będą osoby o skrajnie liberalnych poglądach, cóż wolno im. Ale informacja biegłych psychiatrów będzie wiążąca i najprawdopodobniej da podstawy do wydania wyroku. A gadanie "bo mi się wydaje" nie prowadzi do niczego dobrego.
Nie chcę ci nic mówić, ale tych samych "specjalistów" to ta randomowa mama, jak to określił Ejs, dymała przez pół miesiąca.
Jedynie sekcji zwłok jestem skłonna uwierzyć. Ale żadnym, pożal się boże, psychologom - nie. Morderstwo to morderstwo. I jeśli nie jest ono w samoobronie bądź obronie koniecznej - w żaden sposób nie może być usprawiedliwione. To jest niestety wada naszego prawa.
Ty dulowaty userze!
Offline
Yhym... Ktoś potyka się o coś (może i o własne nogi, nawet lepiej) i wpada na jezdnię pod jadące auto. Załóżmy, że stało się to na przejściu dla pieszych i nie ma żadnych świadków wypadku. Kierowca w panice zbiegł z miejsca zdarzenia. I co? Skazywać, bo rozjechał człowieka na przejściu? Twierdzi, że miał zielone, a gość wyskoczył mu przed maskę, ale nie jesteś w stanie tego zweryfikować. Rozumiem, że skazujemy za MORDERSTWO (swoją drogą może po prostu link do definicji tego słowa podam tak na wszelki wypadek), bo na pewno jechał na czerwonym i jeszcze docisnął gaz do dechy, kiedy zobaczył, że ktoś próbuje przejść? Czy nawet tak jak w tym przypadku, który przytaczałam wcześniej (jeśli zeznania matki się potwierdzą, to jest analogiczny - tylko tu dziecko przeżyło i dziadkowie nie mieli aż takiej traumy). Pomijam fakt jej zachowania względem zwłok, bo to mogło być spowodowane różnymi rzeczami - jeśli była całkiem poczytalna i ktoś (ale raczej psycholog, a moim zdaniem nawet psychiatra, nie równie randomowa internautka) uzna, że nie mógł być to efekt szoku, to niech poniesie za to konsekwencje, jestem jak najbardziej za - ale nie za coś, co się tylko domniemywa. Póki co to organy państwowe muszą udowodnić winę, a nie człowiek, że jest niewinny. Zdaje się zresztą, że sama się sprzeciwiasz innemu systemowi prawnemu, więc sorry, jak to w końcu ma być? Prawo domniemanej niewinności, ale stosowane wtedy, kiedy sympatyzuję z oskarżonym i/lub, kiedy niczym mnie nie zraził, nie wzbudził mojej podejrzliwości? Jeśli nie spełnił kryteriów, to wolna amerykanka, jeździmy jak po burej kobyle?
I mnie nie chodzi o Twój stosunek do morderców i sankcji prawnych w Polsce, a o to, że trochę głupio jest pluć na kogoś tylko dlatego, że coś się nam wydaje na podstawie tego, co Ci zaserwują media, bo wątpię, żeby ktoś z nas miał inne źródła informacji. Zresztą jak już tak wierzyć w to, co podają, to czemu nie w to, że policja również wersję zamieszania rodziny w sprawę brała pod uwagę?
Specjaliści kontaktu z nią za dużo nie mieli i to był zapewne błąd, ale skoro najprawdopodobniejszą wersją wtedy - i podaną do wiadomości publicznej - było porwanie dziecka, to nie było podstaw do dłuższych przesłuchań dziewczyny. To mogło wzbudzić jedynie jej (czy innych osób, które mogły być zamieszane w sprawę) podejrzliwość i wywołać niepożądane reakcje czy rozwój wydarzeń. Zresztą mam takie dziwne wrażenie, że wtedy też by była nagonka na policję, bo jak można takie metody stosować w państwie prawa. Co tu dużo mówić, najwidoczniej u nas się nie da tak, żeby ludzie nie pluli.
I jakoś wątpię, żeby biegłym specjalistom można było zostać ot tak przychodząc sobie z ulicy i machając papierkiem przed nosem, że się jakąś tam uczelnię odpowiadającą profilowi pracy ukończyło i tyle. No, ale w zasadzie nie wiadomo po co komu w ogóle te studia i doświadczenie, skoro i tak przecież wszyscy wiedzą lepiej - pozamykajmy wszystkie sądy, sami się osądzimy, na pewno będzie sprawiedliwie i profesjonalnie .
I na koniec ciekawostka przyrodnicza:
Nie chcę ci nic mówić, ale tych samych "specjalistów" to ta randomowa mama, jak to określił Ejs, dymała przez pół miesiąca.
Nooo... Ciekawe, że od 24 stycznia do 2 lutego minęło pół miesiąca . Tego to już się nawet plotką nie obroni.
Offline
^ to pardon, myślałam, że ta szopka trwała 2 tygodnie, ale w sumie i tak niewiele brakowało.
Już powiedziałam, że jedynie sekcji zwłok jestem skłonna uwierzyć.
Ale abstrahując od tego, że to była jej wersja wydarzeń, to przy nieumyślnym wypadku (gdyby rzeczywiście tak było), nikt nie myśli, jak zakopać zwłoki i to od razu z takimi detalami jak ubranie. Tak to można myśleć, gdy wcześniej jej chodziło coś innego po głowie. Można uciec z miejsca wypadku, można narobić olbrzymiego hałasu, można próbować ratować na własną rękę. Ale nie od razu zakopywać, tak naprawdę bez sprawdzenia, czy żyje, zwłaszcza że już się co poniektórzy lekarze w jej wersję powątpiewają. To po raz. Po dwa, która normalna matka dopuszcza się profanacji zwłok swojego dziecka? Po trzecie, wczoraj na necie widziałam wywiad z Rutkowskim (teraz nie mogę znaleźć), gdzie, jak się okazuje, policyjni psycholodzy sporządzali portret psychologiczny sprawcy na dzień przed przyznaniem się matki (jak się okazało, też wymuszonym, Rutkowski powiedział jej, że ma świadków, że zakopywała dziecko, a później sama się położyła, co było blefem, i wtedy dopiero się przyznała). Więc jak długo trwałaby ta szopka?
I na koniec: nie dziw się, że kobiecie nikt nie wierzy. Jej wersja z wypadkiem jest mało wiarygodna nie tylko ze względu, że wcześniej okłamała najbliższych, śledczych i, bagatela, całą Polskę, ale ze względu na reakcję po i ze względu na to, że nawet po przyznaniu się do winy dalej kłamała (źle wskazała miejsce zakopania ciała). Żeby jakieś kłamstwo wyglądało wiarygodnie, to dobrze byłoby od czasu do czasu powiedzieć prawdę.
Poza tym już wcześniej gdzieś wyliczyłam, że już nawet pomijając zabójstwo, kobieta powinna siedzieć za składanie fałszywych zeznań, za zgłoszenie niepopełnionego przestępstwa (tak, to jest przestępstwo), za profanację zwłok, za nieudzielenie pomocy, za próbę zatuszowania sprawy. Ona już i bez tego zabójstwa powinna pójść siedzieć. Pytanie tylko, na ile. Za powyższe już powinna dostać 5 lat co najmniej. A jak dojdzie zabójstwo no to niech siedzi. A ja się obawiam, że wtedy wyskoczy jakiś mądry psychiatra i da jej papiery i że jej się upiecze.
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-06 09:53:09)
Ty dulowaty userze!
Offline
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/tajem … omosc.html
W katowickim Zakładzie Medycyny Sądowej zakończyła się sekcja zwłok półrocznej Magdy z Sosnowca. Rzeczniczka prokuratury Marta Zawada-Dybek poinformowała, że według wstępnych ustaleń przyczyną zgonu dziecka był tępy uraz tyłogłowia.
- Dzisiaj przeprowadzona została sekcja zwłok na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Wyniki, które uzyskaliśmy dzisiaj, są wstępne. Nie dają również podstaw do podważenia wersji, którą podała matka. Przyczyną zgonu był tępy uraz tyłogłowia. Zlecono kolejne badania, które zostaną wykonane w najbliższym czasie - mówiła przedstawicielka prokuratury. - Niestety nie wszystkie okoliczności sekcji mogą być ujawniane. Będziemy oczekiwać na opinię ostateczną. Będą wykonywane przesłuchania innych osób, a także czynnościami związanymi. Te wstępne wyniki, które uzyskaliśmy w dniu dzisiejszym wskazały tylko ten uraz tyłogłowia.
Zawada-Dybek powiedziała także, że ojciec dziecka nadal ma status świadka. - Nie wykluczamy jego ponownego przesłuchania - dodała. Poinformowała rownież, że śledztwo w sprawie półrocznej Magdy nie ma charakteru zamkniętego.
Offline
Offline
Up: jest tylko jeden drobny szczegół - ona w momencie zeznawania nie była głównym podejrzanym.
Ty dulowaty userze!
Offline
Chciałbym kiedyś zajrzeć w akta sprawy. Namnożyło się przy niej mnóstwo wersji zdarzeń, plotek i domysłów. Raz ma być to wzorowa rodzina, a raz patologia. Raz ojciec ma być nieokazująca emocji menda, a raz do rany przyłóż. Dziś czytam "nie stwierdzono obrażeń ciała", a później "stwierdzono obrażenia głowy". Trudno jest oddzielić prawdę od fikcji, a na dodatek dostajemy sprzeczne informacje. Dziennikarze chyba już też się gubią w tych wszystkich wersjach.
Offline
~duch_84
Dziennikarze często się gubią . Szczególnie, że zazwyczaj zależy im na tempie podania informacji - nie zawsze zweryfikują jej prawdziwość... Ja się staram wyłapywać przede wszystkim informacje z oficjalnych źródeł, bo zapraszani do wszystkich stacji eksperci często sprawiają wrażenie osób, które starają się wydać wyrok bez wszystkich danych, a tego robić nie powinni, jeśli czują się profesjonalistami - dziś np. stacja TVN24 zaprosiła panią psycholog sądową, która nie mając dostępu do sprawy (co sama podkreśliła), zaczęła wygłaszać tyradę o morderstwie dziecka (to było ok. 12, jeszcze przed jakimikolwiek informacjami na temat wyników sekcji). Człowiek potem obejrzy taki wywiad i myśli, że powtarza prawdziwe informacje, bo psycholog sądowy się wypowiadał... Naprawdę poważne faux pas. Swoją drogą ciekawą minę miała specjalistka słusznie upomniana przez dziennikarza - to jedna z tych rzeczy, która pojawiłaby się na samym końcu wyliczanki w reklamach master card .
^ to pardon, myślałam, że ta szopka trwała 2 tygodnie, ale w sumie i tak niewiele brakowało.
Już powiedziałam, że jedynie sekcji zwłok jestem skłonna uwierzyć.
Ale abstrahując od tego, że to była jej wersja wydarzeń, to przy nieumyślnym wypadku (gdyby rzeczywiście tak było), nikt nie myśli, jak zakopać zwłoki i to od razu z takimi detalami jak ubranie. Tak to można myśleć, gdy wcześniej jej chodziło coś innego po głowie. Można uciec z miejsca wypadku, można narobić olbrzymiego hałasu, można próbować ratować na własną rękę. Ale nie od razu zakopywać, tak naprawdę bez sprawdzenia, czy żyje, zwłaszcza że już się co poniektórzy lekarze w jej wersję powątpiewają. To po raz. Po dwa, która normalna matka dopuszcza się profanacji zwłok swojego dziecka? Po trzecie, wczoraj na necie widziałam wywiad z Rutkowskim (teraz nie mogę znaleźć), gdzie, jak się okazuje, policyjni psycholodzy sporządzali portret psychologiczny sprawcy na dzień przed przyznaniem się matki (jak się okazało, też wymuszonym, Rutkowski powiedział jej, że ma świadków, że zakopywała dziecko, a później sama się położyła, co było blefem, i wtedy dopiero się przyznała). Więc jak długo trwałaby ta szopka?
I na koniec: nie dziw się, że kobiecie nikt nie wierzy. Jej wersja z wypadkiem jest mało wiarygodna nie tylko ze względu, że wcześniej okłamała najbliższych, śledczych i, bagatela, całą Polskę, ale ze względu na reakcję po i ze względu na to, że nawet po przyznaniu się do winy dalej kłamała (źle wskazała miejsce zakopania ciała). Żeby jakieś kłamstwo wyglądało wiarygodnie, to dobrze byłoby od czasu do czasu powiedzieć prawdę.
Poza tym już wcześniej gdzieś wyliczyłam, że już nawet pomijając zabójstwo, kobieta powinna siedzieć za składanie fałszywych zeznań, za zgłoszenie niepopełnionego przestępstwa (tak, to jest przestępstwo), za profanację zwłok, za nieudzielenie pomocy, za próbę zatuszowania sprawy. Ona już i bez tego zabójstwa powinna pójść siedzieć. Pytanie tylko, na ile. Za powyższe już powinna dostać 5 lat co najmniej. A jak dojdzie zabójstwo no to niech siedzi. A ja się obawiam, że wtedy wyskoczy jakiś mądry psychiatra i da jej papiery i że jej się upiecze.
Jeśli dotarłaś do informacji, że nie sprawdziła, czy żyje, to chętnie poczytam/pooglądam, mnie się chyba tego nie udało wyłapać nigdzie.
Wcale się nie dziwię, że jej nikt nie wierzy - sama nie mogę powiedzieć, że jest dla mnie w pełni wiarygodna, ale jakoś nie rozpowszechniam niepotwierdzonych informacji, jakby były bezwzględnymi faktami... No i rzecz najważniejsza - nie staram się jej ubliżać, to i tak niczego nie zmieni przecież. W tej chwili już ton wypowiedzi w temacie się zmienił, czyli chyba tu jakiś skutek odniosła ta pogawędka . Własne zdanie każdy ma prawo wygłosić, ale niech nie robi tego w imieniu całych społeczności w tonie nieznoszącym sprzeciwu i w sposób tak autorytatywny, jakby nie istniały inne możliwości, bo to nawet głupio wygląda, gdy się konfabuluje fakty jednocześnie posądzając kogoś o kłamstwo czy inne niezgodne z zasadami etyki lub moralności zachowania. Po co ta agresja wyzierająca z niektórych wypowiedzi...? Nakręcisz siebie, nakręcisz innych i co? Ujście frustracji w otoczeniu czy wdzieramy się do izby zatrzymań i linczujemy? Jak się okaże, że jest winna nie tylko nieumyślnego spowodowania śmierci, to na pewno zdąży ponieść konsekwencje prawne i społeczne. Ale nie wiem, czy powinno się jej fundować takie na wyrost. Tak naprawdę nie wiadomo nawet, czy tylko ona jest w to zamieszana. Mnie np. cały czas zastanawia ta rana na głowie, którą miała w dniu zgłoszenia zaginięcia (mogła oczywiście zadać ją sobie sama, ale nie wiem, czy to nie wpływa jakoś na tezę o jej pełnej poczytalności wtedy). Poczekajmy z osądami, bo skoro na tym stadium sprawa jest tak zagmatwana, to nie wiadomo, co się okaże na końcu. Na razie można sobie jedynie spekulować i - o ile robi się to z głową i umiarem - nie mam nic przeciwko .
A co do tego lekarza... Nie wiem, któż zacz, ale myślę, że rozluźnione mięśnie akurat mają mało do rzeczy przy uderzeniu w tył głowy, jakaś porażająca warstwa tychże czaszki tam nie chroni - szczególnie przed dużym progiem (w który wg zeznań z taśmy Rutkowskiego miało dziecko uderzyć)... No i pamiętajmy jednak, że metr dla dorosłego, to nie metr dla sześciomiesięcznego dziecka. Przypuszczam, że sekcja i inne badania szacunkowe jeszcze potrwają, bo stwierdzenie, że to uraz głowy był przyczyną śmierci nie rozwiązuje jeszcze sprawy - uderzenie mogło faktycznie powstać w innych okolicznościach, ale nie musiało i o tym też warto pamiętać ;].
I nie wiem, jak to będzie z tą odpowiedzialnością za składanie fałszywych zeznań, bo nieoficjalnie mogła mieć status podejrzanej - jedynie niepodany do wiadomości publicznej. Coś tam potem mówiły osoby powiązane ze śledztwem, że w takich przypadkach rodzina zawsze jest w gronie podejrzanych. Ogólnie, tak jak powiedział Duch, tu jest więcej sprzeczności i niedopowiedzeń niż pewników...
Offline
Wiesz, to pisał doktor pediatrii, więc jeśli on się nie zna na dzieciach, to nie wiem, kto się zna. Już nawet pomijając mięśnie, to z tego, co się orientuję, to nie tylko kości, ale i połączenia stawów są bardziej giętkie u dzieci niż u dorosłych, nawet kości mają więcej. I wbrew pozorom dzieci nie są ze szkła. Znane są przypadki dzieci do roku, które wypadały z balkonu/okna i przeżywały, a my mówimy o metrze. Natomiast jeśli facet założył możliwość śmierci łóżeczkowej, to komu jak komu, ale jej jako matce tej termin ma być znany. Czy sprawdziła - od sprawdzania, czy dziecko, które jest w wieku możliwej śmierci łóżeczkowej jest lekarz, a nie ona, i jako matka też powinna to wiedzieć.
Ton się nie zmienił, baba zabiła dziecko, perfidnie okłamywała wszystkich, odstawiła nawet szopkę w telewizji z prośbą do rzekomego porywacza. No po prostu Oskar w trzech nominacjach.
edit: baj de łej, po tejże szopce w telewizji kobieta jeszcze poszła do kina na horror
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-06 23:11:01)
Ty dulowaty userze!
Offline
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 … oboty.html
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 … ikarzy.htm
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 … _list.html
Prokuratura sprawdza, czy ktoś pomagał matce półrocznej Madzi z Sosnowca w ukryciu ciała i czy detektyw Krzysztof Rutkowski utrudniał prowadzenie sprawy. Na dokładkę prokuratorzy i policjanci muszą tłumaczyć, że wcale nie zawalili sprawy i od jakiegoś czasu wiedzieli, że w sprawie porwania matka kłamie. Z ustaleń "Gazety" wynika, że policja ma pretensje o to, że Rutkowski i jego ludzie praktycznie odcięli rodzinę poszukiwanej dziewczynki od kontaktów z funkcjonariuszami. Jej członkowie, jeśli już rozmawiali z policjantami , to mieli konsultować z detektywem treść swoich wypowiedzi. Zdarzało się też, że funkcjonariusze nie byli wpuszczani do mieszkania rodziców Madzi.
Matka półrocznej Madzi z Sosnowca zeznała, że wskazała fałszywe miejsce ukrycia córki, bo detektyw Krzysztof Rutkowski jadąc z nią autem wydzwaniał do dziennikarzy, że rozwikłał sprawę zaginięcia dziewczynki. Kobieta wystraszyła się, że na miejscu będą czekały na nią kamery.
Osadzona w areszcie w Katowicach matka półrocznej Madzi z Sosnowca połknęła kilka łyżek detergentu do mycia naczyń i zostawiła list. Rzeczniczka służby więziennej zaprzeczała, że doszło do takiego zdarzenia. Ale nasze informacje potwierdziła rzeczniczka katowickiej prokuratury. Informację o incydencie dementowała rzeczniczka służby więziennej. - Nie było żadnego zdarzenia z udziałem Katarzyny W. - twierdziła Luiza Sałapa. Ale już rzeczniczka katowickiej prokuratury potwierdziła informacje "Gazety", że doszło do incydentu. - Podejrzana poprosiła o kontakt ze Służbą Więzienną. Powiedziała, że połknęła proszek do mycia naczyń, który jest na wyposażeniu celi. Rutynowo na miejsce wezwano pogotowie. Nie stwierdzono zagrożenia życia ani zdrowia podejrzanej - powiedziała. Dodała, że areszt nie potraktował tego jako próby samobójczej. Prokuratura nie widzi
obecnie potrzeby prowadzenia postępowania wyjaśniającego w tej sprawie - dodała Zawada-Dybek.
Offline
Natomiast jeśli facet założył możliwość śmierci łóżeczkowej, to komu jak komu, ale jej jako matce tej termin ma być znany. Czy sprawdziła - od sprawdzania, czy dziecko, które jest w wieku możliwej śmierci łóżeczkowej jest lekarz, a nie ona, i jako matka też powinna to wiedzieć.
Że tak spytam, od kiedy śmierć łóżeczkowa to "utrata przytomności i wyglądanie jak martwe"? - bo jak mniemam opierasz się tej wiadomości.
Offline
Śmierć łóżeczkowa to przede wszystkim problem krążenia. I jednak dalej twierdzę, że po coś te "dr pediatrii" przed nazwiskiem ma.
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-07 10:04:11)
Ty dulowaty userze!
Offline
Wiesz, to pisał doktor pediatrii, więc jeśli on się nie zna na dzieciach, to nie wiem, kto się zna.
Sama ostatnio podważałaś fachowość niektórych specjalistów . A tu dochodzi jeszcze fakt informacji z drugiej ręki - ktoś pisze o tym, co widział w wywiadzie telewizyjnym...
Natomiast jeśli facet założył możliwość śmierci łóżeczkowej, to komu jak komu, ale jej jako matce tej termin ma być znany. Czy sprawdziła - od sprawdzania, czy dziecko, które jest w wieku możliwej śmierci łóżeczkowej jest lekarz, a nie ona, i jako matka też powinna to wiedzieć.
Tak, tylko śmierć łóżeczkowa nie jest czymś, co ot tak sobie minie i dziecko ożyje, jak to wynika z tego artykułu... Już nawet tak nielubiana przez większość fachowców Wikipedia poda Ci lepsze informacje na temat tego zjawiska. I naprawdę nie każdy zachowuje całkowitą trzeźwość umysłu, gdy zdarzy się nieszczęśliwy wypadek. Ile razy się powtarza, że w tłum powinien się spokojnie oddalić, gdy coś się dzieje. A jak się to kończy? Niemal zawsze paniką i tratowaniem ludzi. A przecież powinni spokojnie wychodzić jedno po drugim...
Już nawet pomijając mięśnie, to z tego, co się orientuję, to nie tylko kości, ale i połączenia stawów są bardziej giętkie u dzieci niż u dorosłych, nawet kości mają więcej. I wbrew pozorom dzieci nie są ze szkła.
Dobrze, że czaszka jest tak bogata w połączenia stawów, to na pewno przeżyło . Owszem, dzieci nie są ze szkła, ale zarówno one jak i dorośli mogą się zabić przy niefortunnym upadku na głowę. Bywa, że człowiek się przewróci na ulicy i następuje zgon w wyniku uderzenia w głowę, więc mówienie, że przy upadku jest to niemożliwe po prostu śmieszy...
Znane są przypadki dzieci do roku, które wypadały z balkonu/okna i przeżywały, a my mówimy o metrze.
Tak, jeśli nie spadło na głowę i do tego niekoniecznie na bruk, a na ziemię, to nie wątpię. Zresztą jest tak jak napisałaś, są to przypadki, a nie reguła.
Cóż, najszczęśliwszym wyjściem to nie było, skoro żądne sensacji media czają się na każdym kroku. Ale szczerze mówiąc aż takiego oburzenia we mnie nie wzbudza fakt, że poszła do kina. Teoretycznie mogła to być forma odstresowania się, odciągnięcia myśli od tego, co się zdarzyło w jej życiu, choć nie wiem, czy nie powinna lepiej dobierać gatunków xD.
A co do zdjęcia przy artykule, cały czas mnie zastanawia, po co tam te maskotki masowo znoszą... Rozumiem zapalić znicz, kwiaty przynieść, postać chwilę w zadumie, jak ktoś ma potrzebę niech się pomodli, ale maskotki...? Nie lepiej byłoby to dać potrzebującym... To też raczej zakrawa na szopkę - szczególnie z tym przekrzykiwaniem się jak przekupy na bazarze: winna-niewinna.
Ton się nie zmienił, baba zabiła dziecko, perfidnie okłamywała wszystkich, odstawiła nawet szopkę w telewizji z prośbą do rzekomego porywacza.
Idę o zakład, że jeśli bym o tym nie wspomniała, to te słowa (szczególnie w tej formie) by nie padły. Pytanie, czy na dziecinnej butności się zyskuje czy traci, ale na to sobie sama musisz znaleźć odpowiedź . Przedstawienie natomiast trwa dalej, kobieta połknęła kilka kropli płynu do mycia naczyń, choć nie uznano tego za próbę samobójczą, czyli trudno wyczuć, czy media jak zwykle nie rozdmuchują rzeczy błahych.
Ostatnio edytowany przez kalayit (2012-02-07 15:18:12)
Offline
Dobra, wcześniej nie miałam czasu odpowiedzieć, mogłam jedynie przeczytać twoją odpowiedź, teraz mam czas, by odpisać.
No to wio, pani naiwna (pani naiwna jest w odpowiedzi na próbę zdziecęnienia mojego tonu, ale do tego wrócę na koniec).
coellus napisał:Wiesz, to pisał doktor pediatrii, więc jeśli on się nie zna na dzieciach, to nie wiem, kto się zna.
Sama ostatnio podważałaś fachowość niektórych specjalistów . A tu dochodzi jeszcze fakt in!formacji z drugiej ręki - ktoś pisze o tym, co widział w wywiadzie telewizyjnym...
Łowszem, "specjalistów" psychologów. Nie żebym miała mieć wątpliwości na temat rangi tej nauki jako takiej, ale jeśli już miałabym nadać im tytuł specjalisty, to równie dobrze przyszłoby mi nadać teologom czy filozofom. Niby też nauka, ale nie będę jej stawiać nad lekarza medycyny. Jeśli ty to robisz, to z mojego punktu widzenia masz kuriozalne priorytety.
coellus napisał:Już nawet pomijając mięśnie, to z tego, co się orientuję, to nie tylko kości, ale i połączenia stawów są bardziej giętkie u dzieci niż u dorosłych, nawet kości mają więcej. I wbrew pozorom dzieci nie są ze szkła.
Dobrze, że czaszka jest tak bogata w połączenia stawów, to na pewno przeżyło . Owszem, dzieci nie są ze szkła, ale zarówno one jak i dorośli mogą się zabić przy niefortunnym upadku na głowę. Bywa, że człowiek się przewróci na ulicy i następuje zgon w wyniku uderzenia w głowę, więc mówienie, że przy upadku jest to niemożliwe po prostu śmieszy...
A tutaj wyjątkowo spudłowałaś, moja droga. Liczba kości w czaszce u dzieci jest inna, niż liczba kości w czaszce u dorosłych. Między tymi kośćmi jest tkanka chrzęstna, taka sama jak w przypadku stawów. Google it.
coellus napisał:Znane są przypadki dzieci do roku, które wypadały z balkonu/okna i przeżywały, a my mówimy o metrze.
Tak, jeśli nie spadło na głowę i do tego niekoniecznie na bruk, a na ziemię, to nie wątpię. Zresztą jest tak jak napisałaś, są to przypadki, a nie reguła.
Problem w tym, że Madzia w takim razie będzie ewenementem, pod koniec przy okazji też wrócę do tego.
Natomiast co do ogólnych przypadków: nie wiem, czy jest to reguła, nie dysponuję jakimiś badaniami statystycznymi, ale mnie mama opowiadała, że mając 10 miesięcy, spadłam ze schodów. Czym się to skończyło? Tym samym, o czym mówił dr pediatrii - siniakami i stłuczeniami. Dulu wspominał, że jego roczny brat uderzył z całym impetem w stół. Nie wiem, czym się to skończyło, ale ty sama wywnioskowałaś, że przeżył. Mój brat spadł z wysokości półtora metra pionowo głową w dół (!), skończyło się na wstrząśnieniu mózgu, rozbitą głową i szwami.
O śmierci na miejscu z wysokości metra - no pierwsze słyszę. Ale jak już napisałam, przejdę do tego jeszcze pod koniec.
coellus napisał:Cóż, najszczęśliwszym wyjściem to nie było, skoro żądne sensacji media czają się na każdym kroku. Ale szczerze mówiąc aż takiego oburzenia we mnie nie wzbudza fakt, że poszła do kina. Teoretycznie mogła to być forma odstresowania się, odciągnięcia myśli od tego, co się zdarzyło w jej życiu, choć nie wiem, czy nie powinna lepiej dobierać gatunków xD.
Ale to nie media ją śledziły w tym kinie, tylko policjanci, informacja o kinie wyciekła dopiero teraz.
I nie, ja jednak widzę coś w tym złego, że poszła do kina (już abstrahując od gatunku i tego, czy mówimy o zabójstwie czy wypadku). Normalnych ludzi powinno dręczyć takie poczucie winy, że odechciewałoby się jeść/spać/funkcjonować. A ona sobie do kina chodzi.
Natomiast gatunek, z całym szacunkiem dla wszystkich "specjalistów", z automatu jak gdyby wyklucza możliwość działania pod wpływem szoku i strachu, bo jaka osoba, która w strachu zakopuje swoje dziecko dzień wcześniej, na drugi dzień wybiera się na film grozy? Że co to niby ma być?
A teraz dlaczego Madzia byłaby ewenementem.
Załóżmy już i tak grubymi nićmi szytą wersję z wypadkiem. Otóż na początku ustalmy, że dziecko nie może ci się wyślizgnąć, gdy trzymasz je w pozycji poziomej, bo podtrzymujesz całe ciało dwiema rękami. Dziecko może ci się wyślizgnąć, gdy trzymasz je w pozycji pionowej, bo trzymasz je de facto jedną ręką, drugą podtrzymujesz główkę dziecka bądź też masz rękę wolną, co w przypadku 6-miesięcznego dziecka zbyt mądre nie jest, ale to już zostawmy, bo to jest detal. Nie wiem, ile wzrostu miała pani Kasia W., ale obstawiam, że jest przeciętną kobietą i trzyma dziecko na takiej wysokości, że dół ciała jest właśnie na wysokości owego metra.
Madzia wyślizguje się. I od tego momentu odtworzenie upadku: Madzia spadając z wysokości metra jeszcze co najmniej 40-50 cm pozostaje w pozycji pionowej, bo pewnie gdzieś tyle zajmie przejście całego jej ciała przez rękę matki, która jest na wysokości metra, dodatkowo nie spada z pełną prędkością, bo matka jeszcze jakoś próbuje ją trzymać. Zostaje ok. 50-60 cm na fikołki i akrobacje powietrzne, czyli nie za dużo, prawda? Już nawet zakładając, że mogła się w tym czasie odchylić, to mówimy o centymetrach, do pozycji poziomej fizycznie nie jest w stanie dojść. Uderza dolną częścią ciała (nóżki, pupa) o podłogę i to jest główna siła uderzenia, dopiero wtedy główką o próg, zamortyzowane już częściowo przez dolną część ciała.
A teraz droga koleżanko kalayit: oświeć mnie, jak wysoki musiałby być ten próg, aby dziecko uderzyło głową o niego w pozycji pionowej lub prawie pionowej z całym impetem i zmarło na miejscu? 30 cm? 45? Nie zapominajmy, że mówimy jeszcze o osiedlu śląskim, tzw. Wielkiej Płyty (wiem, co mówię, bo sama z takowego pochodzę, mam szalone 2 progi o wysokości 4 cm). Przy optymistycznym już założeniu, że jest to tylko 10, to siła nie mogła być na tyle duża, by zabić dziecko na miejscu, bo to nie była główna siła uderzenia. Co najwyżej mogła stracić przytomność i w najgorszym razie nabawić się jakiegoś urazu głowy.
Druga rzecz, na którą warto zwrócić uwagę: według matki ojciec pomógł jej wynieść wózek i dalej już sam pojechał samochodem, ona przypomniała sobie, że nie wzięła pampersów, wzięła dziecko ze sobą, zostawiając wózek, i wróciła po pampersy. Nie chcę nic mówić, ale dziecko wybierające się na spacer 24 stycznia raczej ubiera się ciepło, od kombinezonu, na czapce i kapturze skończywszy, prawda?
Więc moja droga kalayit: oświeć mnie, jak dziecko, które nie tylko nie uderzyło z pełną siłą o próg, ale jeszcze prawdopodobnie było ubrane w grubą, zimową odzież, mogło zginąć na miejscu?
Kluczowe pytania: w którym miejscu mieszkania był ten próg (bo oczywiście niby mogła je rozebrać, ale czasowo już policjanci obliczyli, że kobiecie bardzo się śpieszyło, więc tę wersję raczej odrzucam no i jeśli już był jakiś wysoki, to raczej przy wejściu do mieszkania) i jak wysoki. Ale nawet uwzględniając to wszystko, wersja wypadku i śmierci na miejscu kupy się nie trzyma. A jeśli straciło przytomność? No to zajebiście, kobieta zakopała żywcem własne dziecko, które pewnie przez kilka godzin tam konało, a sama odwala szopkę przed telewizją i chodzi do kina. Warto by poznać dokładną godzinę zgonu, bo jeśli jest ona późniejsza, to dziecko konało pod śniegiem, jeśli wcześniejsza - zostało zabite w domu.
Jest jeszcze jedno pytanie: policjanci już wyliczyli, że czasowo się nie wyrabiała, musiała biec, zakopanie zwłok też zajmuje trochę czasu itd. i podejrzewają, że ktoś jej pomógł. I tutaj kolejne moje pytanie: już zakładając, że rzeczywiście działa pod wpływem strachu i szoku, co jej późniejsze zachowanie wyklucza, to kto z zewnątrz zgadza się ot tak zakopać zwłoki? Bo nikt mi nie powie, że ta druga osoba, jeśli takowa była, również działała pod wpływem szoku.
coellus napisał:Ton się nie zmienił, baba zabiła dziecko, perfidnie okłamywała wszystkich, odstawiła nawet szopkę w telewizji z prośbą do rzekomego porywacza.
Idę o zakład, że jeśli bym o tym nie wspomniała, to te słowa (szczególnie w tej formie) by nie padły. Pytanie, czy na dziecinnej butności się zyskuje czy traci, ale na to sobie sama musisz znaleźć odpowiedź . Przedstawienie natomiast trwa dalej, kobieta połknęła kilka kropli płynu do mycia naczyń, choć nie uznano tego za próbę samobójczą, czyli trudno wyczuć, czy media jak zwykle nie rozdmuchują rzeczy błahych.
No i doszliśmy do końca. Z łaski swej, nie zdziecinniaj mojego toku myślenia, bo ja od samego początku w tej dyskusji twierdziłam, że to zimna suka i morderczyni. Wg ciebie ton się zmienił - bo co? Bo nie podkreślałam tego na każdym kroku? Dla mnie to jest oczywiste, nie podkreśla się oczywistości na każdym kroku. Natomiast ja sama w sobie jestem trudnym rozmówcą (zdaję sobie z tego sprawę) i to nie jest pierwsza taka dyskusja, gdzie dosyć ostro wypowiadam się o sytuacji. Więc byłabym wdzięczna, pani naiwna, by nie próbować sobie podporządkować moje zachowanie swoim 'metodom wychowawczym', z góry dziękuję
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-08 00:54:45)
Ty dulowaty userze!
Offline
A tutaj wyjątkowo spudłowałaś, moja droga. Liczba kości w czaszce u dzieci jest inna, niż liczba kości w czaszce u dorosłych. Między tymi kośćmi jest tkanka chrzęstna, taka sama jak w przypadku stawów. Google it.
Niezłe teorie głosisz... kości jest tyle samo. Jedynie u dorosłych są połączone szwami, natomiast u niemowląt tzw. ciemiączkiem - czyli tkanką chrzęstną (i raczej nie "taką samą" jak w przypadku stawów).
Swoją drogą, co daje Ci wypisywanie swoich bezcelowych teorii? Bo jak na razie bawisz się w "specjalistę"...
Offline
Walnijcie brak kilku przecinków, to zmieni temat
myhandhelds.pl - tam robię recki gier na Vitę i Switcha, zamiast tłumaczyć animu :V
Zakupy na Play-Asia $3 taniej z kodem MYPSVITA
Offline
coellus napisał:A tutaj wyjątkowo spudłowałaś, moja droga. Liczba kości w czaszce u dzieci jest inna, niż liczba kości w czaszce u dorosłych. Między tymi kośćmi jest tkanka chrzęstna, taka sama jak w przypadku stawów. Google it.
Niezłe teorie głosisz... kości jest tyle samo. Jedynie u dorosłych są połączone szwami, natomiast u niemowląt tzw. ciemiączkiem - czyli tkanką chrzęstną (i raczej nie "taką samą" jak w przypadku stawów).
Swoją drogą, co daje Ci wypisywanie swoich bezcelowych teorii? Bo jak na razie bawisz się w "specjalistę"...
Nie jest tyle samo. Już nawet w wikipedii możesz przeczytać:
U człowieka dorosłego szkielet składa się z 206 kości – liczba ta jest większa u dzieci ze względu na wiele punktów kostnienia (wg Reichera: około 270 u noworodka i 356 u 14-latka[1]) i spada dopiero po połączeniu się np. trzonów z nasadami. U starszych ludzi kości może być mniej niż 206 ze względu na zrastanie kości czaszki[2].
Kości czaszki z biegiem czasu też się zrastają. Z samych kości czaszek jest w pizdu i trochę.
Pardon, kości czaszki zrastają się na starość. Ale nie zmienia to faktu, że kości dziecka są bardziej giętkie i tkanka chrzęstna to tkanka chrzęstna.
I nie, nie bawię się w specjalistę, to się kupy nie trzyma.
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-08 01:34:23)
Ty dulowaty userze!
Offline
Łowszem, "specjalistów" psychologów. Nie żebym miała mieć wątpliwości na temat rangi tej nauki jako takiej, ale jeśli już miałabym nadać im tytuł specjalisty, to równie dobrze przyszłoby mi nadać teologom czy filozofom. Niby też nauka, ale nie będę jej stawiać nad lekarza medycyny. Jeśli ty to robisz, to z mojego punktu widzenia masz kuriozalne priorytety.
No cóż, to Ty założyłaś, że myślę o psychologach, ja miałam na myśli biegłych, a takimi mogą być również psychiatrzy, którzy raczej kończą medycynę. ;>
Ale to nie media ją śledziły w tym kinie, tylko policjanci, informacja o kinie wyciekła dopiero teraz.
Nie wiem czy to kwestia pecha, czy może korzystasz jedynie ze źródeł mediów elektronicznych, ale informacja o kinie pojawiła się już dobrych kilka dni temu - zdążyłam się nawet naoglądać pani Katarzyny w jakiejś takiej kraciastej kurtce z tej okazji, choć głównie plecami (w gwoli wyjaśnienia: plecami była pani Katarzyna, ja oglądałam w sposób tradycyjny - przy pomocy oczu^^).
Normalnych ludzi powinno dręczyć takie poczucie winy, że odechciewałoby się jeść/spać/funkcjonować. A ona sobie do kina chodzi.
Nie wiesz, czy jej się miło oglądało i czy coś z tego filmu kojarzy . A skoro już o tym mowa, ostatnio twierdziłaś, że jest zdrowa . Moim zdaniem może mieć jakieś zaburzenia. Ma na koncie próbę samobójczą (z tego co sobie sama wydedukowałam - dlatego mogę się mijać z prawdą - miała ona miejsce zanim poznała męża, więc sprawa bardzo świeża nie jest), wg rodziny, gdy dziecko miało ok. 1,5 miesiąca, pokłóciła się ze świekrą i pojechała do matki na jakieś 10 dni, zostawiając dziecko w domu, teraz się napiła tego płynu do mycia naczyń... Jak dla mnie to najlepszy przykład zdrowia psychicznego nie jest, ale nie ja ją badam . A informacje nie są z pierwszej ręki, jeno z mediów lub ustnych relacji rodziny od strony męża, co też wiarygodne być nie musi.
Problem w tym, że Madzia w takim razie będzie ewenementem, pod koniec przy okazji też wrócę do tego.
Natomiast co do ogólnych przypadków: nie wiem, czy jest to reguła, nie dysponuję jakimiś badaniami statystycznymi, ale mnie mama opowiadała, że mając 10 miesięcy, spadłam ze schodów. Czym się to skończyło? Tym samym, o czym mówił dr pediatrii - siniakami i stłuczeniami. Dulu wspominał, że jego roczny brat uderzył z całym impetem w stół. Nie wiem, czym się to skończyło, ale ty sama wywnioskowałaś, że przeżył. Mój brat spadł z wysokości półtora metra pionowo głową w dół (!), skończyło się na wstrząśnieniu mózgu, rozbitą głową i szwami.
O śmierci na miejscu z wysokości metra - no pierwsze słyszę. Ale jak już napisałam, przejdę do tego jeszcze pod koniec.
Skoro obrażenie powstało na obszarze tylnej części czaszki, to, z tego co się orientuję (od razu zaznaczam, wiedzą specjalistyczną nie dysponuję, medycyny nie skończyłam), szanse na poważne obrażenia się zwiększają. Ale tu trzeba by zaprosić do dyskusji eksperta, bo myślę, że żadna z nas nie ma wystarczającej wiedzy praktycznej .
Nie będę już cytować tej szacunkowej wersji wypadków, bo biedni ludzie nigdy nie dojadą do końca strony, ale jeśli bawimy się w takie rzeczy, to jest jedna sprawa, którą przeoczyłaś. Dziecko mogło wypaść, przechylając się przez rękę na zewnątrz i z automatu obrócić się głową w dół . Nie chcę się tu jakoś specjalnie spierać, co do samej wersji wydarzeń (czy dziecko było już wtedy ubrane czy nie), bo ja informacji tego typu nie słyszałam. Obiło mi się jedynie o uszy (już dobrych parę dni temu), że to się stało po kąpieli. Ale wersje zmieniają się jak w kalejdoskopie - a przynajmniej przybywa kolejnych, więc kłócić się nie będę. Natomiast nie mamy pewności, czy Madzia zginęła wtedy, gdy matka wróciła po pieluchy (w sumie nie wiem, czemu miałaby iść po te pampersy z dzieckiem...). Jak poznam jakąś całościową wersję wydarzeń, to coś na ten temat pewnie napiszę, w snuciu własnych raczej sensu nie widzę (a nawet jeśli kątem oka dostrzegam, to trochę mi jednak szkoda czasu ).
Kluczowe pytania: w którym miejscu mieszkania był ten próg (bo oczywiście niby mogła je rozebrać, ale czasowo już policjanci obliczyli, że kobiecie bardzo się śpieszyło, więc tę wersję raczej odrzucam no i jeśli już był jakiś wysoki, to raczej przy wejściu do mieszkania) i jak wysoki. Ale nawet uwzględniając to wszystko, wersja wypadku i śmierci na miejscu kupy się nie trzyma. A jeśli straciło przytomność? No to zajebiście, kobieta zakopała żywcem własne dziecko, które pewnie przez kilka godzin tam konało, a sama odwala szopkę przed telewizją i chodzi do kina. Warto by poznać dokładną godzinę zgonu, bo jeśli jest ona późniejsza, to dziecko konało pod śniegiem, jeśli wcześniejsza - zostało zabite w domu.
Właśnie, warto by było takie informacje poznać - i to najpierw ;].
Jest jeszcze jedno pytanie: policjanci już wyliczyli, że czasowo się nie wyrabiała, musiała biec, zakopanie zwłok też zajmuje trochę czasu itd. i podejrzewają, że ktoś jej pomógł. I tutaj kolejne moje pytanie: już zakładając, że rzeczywiście działa pod wpływem strachu i szoku, co jej późniejsze zachowanie wyklucza, to kto z zewnątrz zgadza się ot tak zakopać zwłoki? Bo nikt mi nie powie, że ta druga osoba, jeśli takowa była, również działała pod wpływem szoku.
Jak już spekulujemy i nie dowierzamy, to po całości to róbmy. A czemu nie założyć, że palce w tym maczał również ojciec? I wtedy nawet szok jest możliwy, przecież na razie tak naprawdę nie wiemy nic ponad to, że dziecko znaleziono martwe. I że miało uraz głowy, w wyniku którego zmarło.
No i doszliśmy do końca. Z łaski swej, nie zdziecinniaj mojego toku myślenia, bo ja od samego początku w tej dyskusji twierdziłam, że to zimna suka i morderczyni. Wg ciebie ton się zmienił - bo co? Bo nie podkreślałam tego na każdym kroku? Dla mnie to jest oczywiste, nie podkreśla się oczywistości na każdym kroku. Natomiast ja sama w sobie jestem trudnym rozmówcą (zdaję sobie z tego sprawę) i to nie jest pierwsza taka dyskusja, gdzie dosyć ostro wypowiadam się o sytuacji. Więc byłabym wdzięczna, pani naiwna, by nie próbować sobie podporządkować moje zachowanie swoim 'metodom wychowawczym', z góry dziękuję
Jak na zajadłą purystkę językową, to cienko to wypadło - proponuję jednak najpierw ochłonąć, potem pisać, bo wiedzy z zakresu gramatyki w większości wypadków Ci nie brakuje, a to jednak głupio wygląda, gdy się jedzie po kimś za brak przecinka, a dzień później pisze się niegramatycznie . I mam wrażenie, że trochę pokory i zrozumienia dla innych (nie tylko dla siebie) tak czy inaczej by się koleżance przydało, bo to po prostu się w życiu przydaje. To, o czym pisałam, nie odnosiło się do toku rozumowania, a jedynie do sposobu w jaki go przedstawiasz, do tonu wypowiedzi, a nie do kwestii merytorycznych. A że sobie zdajesz sprawę, że jesteś ciężką rozmówczynią, raczej nic w temacie nie zmienia, bo jakoś nie widzę, byś coś z tym chciała zrobić. W stosunku do osób, z którymi prowadzę dyskusje, staram się być fair i tego samego wymagam od nich, jeśli takie dyskusje chcą ze mną prowadzić. Chyba przyznasz, że nie ma się nawet ochoty podejmować prób traktowania poważnie kogoś, kto aż kipi jadem i tylko czeka, by nim w ciebie splunąć. Szkoda czasu, nawet jeśli taka szamotanina bywa zabawna (ta jeszcze tego stadium nie osiągnęła i mam nadzieję, że tego nie zrobi, bo do tej pory wydawałaś mi się osobą bardziej wyważoną, a ja jako naiwna człeczyna łudzę się, że to chwilowy kryzys).
A ton moim zdaniem się zmienił, bo skupiłaś się na szukaniu odpowiedzi, a nie na wymyślaniu obelg. Kiedy wracasz do tego drugiego, znów się robi nudno i żenująco, bo to każdy przerobił już przynajmniej raz gdzieś w okolicach wieku przedszkolnego, więc po co do tego wracać.
Offline
coellus napisał:Łowszem, "specjalistów" psychologów. Nie żebym miała mieć wątpliwości na temat rangi tej nauki jako takiej, ale jeśli już miałabym nadać im tytuł specjalisty, to równie dobrze przyszłoby mi nadać teologom czy filozofom. Niby też nauka, ale nie będę jej stawiać nad lekarza medycyny. Jeśli ty to robisz, to z mojego punktu widzenia masz kuriozalne priorytety.
No cóż, to Ty założyłaś, że myślę o psychologach, ja miałam na myśli biegłych, a takimi mogą być również psychiatrzy, którzy raczej kończą medycynę. ;>
Może się mylę, ale psycholodzy i psychiatrzy w kwestii diagnostyki mają raczej te same kompetencje.
coellus napisał:Ale to nie media ją śledziły w tym kinie, tylko policjanci, informacja o kinie wyciekła dopiero teraz.
Nie wiem czy to kwestia pecha, czy może korzystasz jedynie ze źródeł mediów elektronicznych, ale informacja o kinie pojawiła się już dobrych kilka dni temu - zdążyłam się nawet naoglądać pani Katarzyny w jakiejś takiej kraciastej kurtce z tej okazji, choć głównie plecami (w gwoli wyjaśnienia: plecami była pani Katarzyna, ja oglądałam w sposób tradycyjny - przy pomocy oczu^^).
Korzystam jedynie ze źródeł elektronicznych, ale zakładam, że wzmianka chociażby gdzieś się znalazła.
coellus napisał:Normalnych ludzi powinno dręczyć takie poczucie winy, że odechciewałoby się jeść/spać/funkcjonować. A ona sobie do kina chodzi.
Nie wiesz, czy jej się miło oglądało i czy coś z tego filmu kojarzy . A skoro już o tym mowa, ostatnio twierdziłaś, że jest zdrowa . Moim zdaniem może mieć jakieś zaburzenia. Ma na koncie próbę samobójczą (z tego co sobie sama wydedukowałam - dlatego mogę się mijać z prawdą - miała ona miejsce zanim poznała męża, więc sprawa bardzo świeża nie jest), wg rodziny, gdy dziecko miało ok. 1,5 miesiąca, pokłóciła się ze świekrą i pojechała do matki na jakieś 10 dni, zostawiając dziecko w domu, teraz się napiła tego płynu do mycia naczyń... Jak dla mnie to najlepszy przykład zdrowia psychicznego nie jest, ale nie ja ją badam . A informacje nie są z pierwszej ręki, jeno z mediów lub ustnych relacji rodziny od strony męża, co też wiarygodne być nie musi.
Z płynem do mycia naczyń z tego, co przeczytałam wczoraj, to była ściema. Zaalarmowała, że próbowała popełnić samobójstwo, ale niczego takiego, jak się okazało, w celi pod ręką nie miała. Więc albo rzeczywiście jest szurnięta, albo była to próba ucieczki, bo nie od dziś wiadomo, że ze szpitala łatwiej uciec.
Nie będę już cytować tej szacunkowej wersji wypadków, bo biedni ludzie nigdy nie dojadą do końca strony, ale jeśli bawimy się w takie rzeczy, to jest jedna sprawa, którą przeoczyłaś. Dziecko mogło wypaść, przechylając się przez rękę na zewnątrz i z automatu obrócić się głową w dół . Nie chcę się tu jakoś specjalnie spierać, co do samej wersji wydarzeń (czy dziecko było już wtedy ubrane czy nie), bo ja informacji tego typu nie słyszałam. Obiło mi się jedynie o uszy (już dobrych parę dni temu), że to się stało po kąpieli. Ale wersje zmieniają się jak w kalejdoskopie - a przynajmniej przybywa kolejnych, więc kłócić się nie będę. Natomiast nie mamy pewności, czy Madzia zginęła wtedy, gdy matka wróciła po pieluchy (w sumie nie wiem, czemu miałaby iść po te pampersy z dzieckiem...). Jak poznam jakąś całościową wersję wydarzeń, to coś na ten temat pewnie napiszę, w snuciu własnych raczej sensu nie widzę (a nawet jeśli kątem oka dostrzegam, to trochę mi jednak szkoda czasu ).
Jest jedno ale: cały czas twierdzi, że jej się wyślizgnęła i że kocyk był śliski. Gdyby się Madzia przechyliła przez rękę i wypadła, nie wyślizgnęła, to wersja z kocykiem nie miałaby sensu.
coellus napisał:Jest jeszcze jedno pytanie: policjanci już wyliczyli, że czasowo się nie wyrabiała, musiała biec, zakopanie zwłok też zajmuje trochę czasu itd. i podejrzewają, że ktoś jej pomógł. I tutaj kolejne moje pytanie: już zakładając, że rzeczywiście działa pod wpływem strachu i szoku, co jej późniejsze zachowanie wyklucza, to kto z zewnątrz zgadza się ot tak zakopać zwłoki? Bo nikt mi nie powie, że ta druga osoba, jeśli takowa była, również działała pod wpływem szoku.
Jak już spekulujemy i nie dowierzamy, to po całości to róbmy. A czemu nie założyć, że palce w tym maczał również ojciec? I wtedy nawet szok jest możliwy, przecież na razie tak naprawdę nie wiemy nic ponad to, że dziecko znaleziono martwe. I że miało uraz głowy, w wyniku którego zmarło.
Ojciec odjechał z miejsca wypadku po zniesieniu wózeczka, ona tak twierdzi, on tak twierdzi, i co ważniejsze, sąsiedzi tak twierdzą. Więc na miejscu wypadku być nie mógł, co najwyżej później mógł pomóc zakopywać jej ciało, ale o ile jeszcze kobiecie można mówić, że jest rozchwiana emocjonalnie, hormonalnie, psychicznie traumy itepe, o tyle gość powinien być trzeźwo myślący.
coellus napisał:No i doszliśmy do końca. Z łaski swej, nie zdziecinniaj mojego toku myślenia, bo ja od samego początku w tej dyskusji twierdziłam, że to zimna suka i morderczyni. Wg ciebie ton się zmienił - bo co? Bo nie podkreślałam tego na każdym kroku? Dla mnie to jest oczywiste, nie podkreśla się oczywistości na każdym kroku. Natomiast ja sama w sobie jestem trudnym rozmówcą (zdaję sobie z tego sprawę) i to nie jest pierwsza taka dyskusja, gdzie dosyć ostro wypowiadam się o sytuacji. Więc byłabym wdzięczna, pani naiwna, by nie próbować sobie podporządkować moje zachowanie swoim 'metodom wychowawczym', z góry dziękuję
Jak na zajadłą purystkę językową, to cienko to wypadło - proponuję jednak najpierw ochłonąć, potem pisać, bo wiedzy z zakresu gramatyki w większości wypadków Ci nie brakuje, a to jednak głupio wygląda, gdy się jedzie po kimś za brak przecinka, a dzień później pisze się niegramatycznie . I mam wrażenie, że trochę pokory i zrozumienia dla innych (nie tylko dla siebie) tak czy inaczej by się koleżance przydało, bo to po prostu się w życiu przydaje. To, o czym pisałam, nie odnosiło się do toku rozumowania, a jedynie do sposobu w jaki go przedstawiasz, do tonu wypowiedzi, a nie do kwestii merytorycznych. A że sobie zdajesz sprawę, że jesteś ciężką rozmówczynią, raczej nic w temacie nie zmienia, bo jakoś nie widzę, byś coś z tym chciała zrobić. W stosunku do osób, z którymi prowadzę dyskusje, staram się być fair i tego samego wymagam od nich, jeśli takie dyskusje chcą ze mną prowadzić. Chyba przyznasz, że nie ma się nawet ochoty podejmować prób traktowania poważnie kogoś, kto aż kipi jadem i tylko czeka, by nim w ciebie splunąć. Szkoda czasu, nawet jeśli taka szamotanina bywa zabawna (ta jeszcze tego stadium nie osiągnęła i mam nadzieję, że tego nie zrobi, bo do tej pory wydawałaś mi się osobą bardziej wyważoną, a ja jako naiwna człeczyna łudzę się, że to chwilowy kryzys).
A ton moim zdaniem się zmienił, bo skupiłaś się na szukaniu odpowiedzi, a nie na wymyślaniu obelg. Kiedy wracasz do tego drugiego, znów się robi nudno i żenująco, bo to każdy przerobił już przynajmniej raz gdzieś w okolicach wieku przedszkolnego, więc po co do tego wracać.
Widzisz, i to jest coś, czego raczej się robić nie powinno. Ale po kolei:
nie będę się tłumaczyć porą, kiedy to pisałam, bo faktycznie wygląda to zdanie tragicznie, ale zajadłą purystką nigdy nie byłam i nie będę, pisałam o tym chociażby tutaj czy tutaj, zapewne pijesz do mojego ostatniego oburzenia, ale ja już napisałam, że błędy robi każdy, ale wypadałoby się przynajmniej starać albo nie pisać wcale. Koledze się dostało nie za brak przecinka, a za to, że z góry oświadczył, że nie ma zamiaru dobrze pisać i nie ma zamiaru tego zmieniać.
Po drugie, pluję jadem czy nie, nie pluję na ciebie, co najwyżej na tę kobietę, bo sobie solidnie zasłużyła. No i jeszcze chciałam zapytać: możesz wyliczyć te moje obelgi? No chyba że "baba" wg ciebie to obelga. Dopiero wczoraj użyłam mocniejszego słowa "suka", ale ponoć te obelgi padały z mojej strony przed złagodzeniem tonu, nie teraz, więc proszę cię, wymień je.
Natomiast sama próba bagatelizowania (bo sorry, ale tekst "widzę, że ta pogawędka coś dała", teraz "okolice wieku przedszkolnego", jakbyś była moją matką i ja to tak odebrałam, jest taką próbą) drugiej strony fair w stosunku do rozmówcy, jak twierdzisz, nie jest, więc że tak to ujmę - widzisz drzazgę... No a dalej sobie dokończ. Tak więc śmiem twierdzić, że osobiste impertynencje zaczęłaś raczej ty, próbą podpisania mojego tonu pod swoje dyktando itd.
No chyba że wg ciebie dorośle by było, gdybym się z tobą zgodziła i że w ogóle każda dyskusja tak się powinna kończyć - dorosłym zgodzeniem się z tobą.
Ostatnio edytowany przez coellus (2012-02-08 10:21:38)
Ty dulowaty userze!
Offline